Aktualny konserwatywny premier, w koalicji z (pseudo)liberałami, a tak naprawdę socjałami, zapowiedział i zaczyna wdrażać najbardziej radykalny w Europie Zachodniej program cięć wydatków publicznych. Warto śledzić poczynania rządzącej koalicji w tej sprawie.
Problem brytyjski jest jednak znacznie bardziej skomplikowany niż góra „socjalu”, przytłaczająca dynamikę brytyjskiej gospodarki. Otóż niewielu obserwatorów ma świadomość tego, że Wielka Brytania z historycznej ojczyzny wolności stała się swoistym poligonem semi-totalitarnej politycznej poprawności. W okresie ostatnich 15-20 lat wprowadzono w tym kraju – jak wyczytałem w Wall Street Journal – 18 000 nowych przestępstw. A ponieważ Brytyjczycy, to ludzie praworządni, więc owe – najczęściej absurdalne – prawa egzekwują.
Jest rzeczą naganną, gdy mama chce za dobrze i przekarmia swoje dziecko, powodując otyłość, ale jest z perspektywy wolności obywatelskich jeszcze bardziej naganne, gdy za to grozi kara więzienia. Kara więzienia grozi za mnóstwo innych „przestępstw”, jak np. stwierdzenie, że muzułmanie niezdolni są do integracji i akceptacji zachodnich wartości („reguł gry”) z racji swojego zacofania cywilizacyjnego. To znaczy ugrzęźnięcia w średniowieczu ze swoimi zasadami zemsty rodowej, świętokradztwa, prawa do zmiany religii, itd. Dlaczego? Bo to byłaby „mowa nienawiści”. I nie ma znaczenia ani zasada wolności słowa, ani to, że taka diagnoza może być prawidłowa.
Drugim skrzydłem ataku na obywatelskie wolności była za rządów labourzystów monstrualna ekspansja biurokracji, czy to mierząc ją przyrostem liczby urzędników, czy też przyrostem regulacji. Z artykułu w Financial Times dowiedziałem się, że w jakimś miasteczku grupa mieszkańców chciała w parku zorganizować festyn. Organizatorzy, którzy dostali od urzędników t r z y d z i e s t o s t r o n i c o w y formularz użytkowania parku, usłyszeli, że okres oczekiwania na decyzję wynosi pół roku. A ponadto organizatorzy muszą wykupić ubezpieczenie od możliwych szkód, a jeśli w festynie miałyby uczestniczyć także dzieci, to trzeba dostarczyć zaświadczenie o niekaralności wszystkich wolontariuszy. A, i nie wolno oferować żadnych napojów, ani jedzenia. Wystarczy?…
Czy liberalna rewolucja – czy może kontrrewolucja – w gospodarce może udać się w kraju tak ubezwłasnowolnionym w swoich indywidualnych i grupowych wypowiedziach i działaniach? Wydaje się, że Dawid Cameron zaczyna to rozumieć. Już przed wyborami, wskazując na rozliczne patologie społeczne, stwierdził, że Brytyjczycy stali się „pogruchotanym” społeczeństwem. A już po objęciu rządów zaczyna podważać fundamenty politycznej poprawności. Zwrócił uwagę, że multikulturalizm się nie udał (w tym nie był oryginalny, powiedziało to wcześniej kilku innych europejskich przywódców), a ostatnio wypowiedział się ostro w sprawie tolerancji dla islamskiego terroryzmu.
Właściwie, z perspektywy nowego katalogu przestępstw, byłaby to wypowiedź na granicy prawa. Ale właśnie od zakwestionowania kierunku, w którym szła Wielka Brytania w ostatnim okresie musi zacząć się powrót do zachodnich, liberalnych wartości, których liderem przez wieki był ten kraj. I to właśnie od sukcesu tego powrotu zależą szanse ekonomicznej rekonwalescencji…