Najpierw wypada przypomnieć – zwłaszcza młodszym Czytelnikom – kto to był prof. Kazimierz Poznański. Otóż był to ekonomista, który wyjechał w latach 70. do Stanów i tam został. Wielkiej kariery nie zrobił, wydał bodaj jedną książkę w liczącym się wydawnictwie. Natomiast, o dziwo, zrobił (krótkotrwałą) karierę Polsce wśród przeciwników transformacji, publikując na przełomie stuleci dwie książki: „Wielki przekręt” i „Obłęd reform”.
Gnioty okropne, ale postanowiłem dać szansę ich przedyskutowania na prowadzonym przeze mnie seminarium na uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie. Dwóch studentów z Polski miało tam przedstawić główne tezy i swoją własną ocenę tychże. Tydzień po otrzymaniu ode mnie owych książek przyszli oni z poważnymi, nieco obrażonymi minami i powiedzieli, że nie będą prezentować w międzynarodowym towarzystwie takich głupot, bo to będzie kompromitacja. I poprosili o inny temat do prezentacji. Jak sądzę, gdyby powrócić wehikułem czasu do tamtych lat i tamtych studentów, przyszliby zapewne z taką samą pretensją, że wciskam im do prezentacji intelektualnego gniota, gdyby dać im książkę prof. Witolda Kieżuna „Patologia transformacji”.
Prof. Kieżun też wyjechał do Ameryki Północnej w tym samym okresie co prof. Poznański – i też tam (jak widać) niewiele się nauczył, bo i jeden i drugi wykazują się w swoich gniotach na temat transformacji takim samym lekceważeniem profesjonalnej wiedzy i istniejących, dziś łatwo dostępnych, statystyk. W końcu o transformacji pisali nobliści (Douglass North, Gary Becker, Edmund Phelps), pisało wielu wybitnych makroekonomistów, pisali specjaliści od stabilizacji makroekonomicznej i liberalizacji, wreszcie pisali specjaliści od komparatystyki systemowej z Janosem Kornaiem na czele. Kieżun i Poznański, jak na głęboką prowincję przystało, też lekceważą skumulowaną wiedzę ekonomiczną. Jak mawiał nieco złośliwie mój starszy kolega, tylko głęboka nieznajomość problemu, pozwala na pełnię swobody wypowiedzi.
Lekceważą też statystyki, które są nieubłagane. Mówią bowiem wyraźnie, że tak podniecające gniotoproducentów spadki produkcji były w Polsce najniższe z wszystkich krajów transformacji i Polska najszybciej też powróciła do wzrostu gospodarczego. Inne wskaźniki też plasują Polskę w czołówce przemian systemowych.
Tymczasem Kieżun zamiast statystyk porównawczych oferuje jako dowody patologii, cytaty głupawych artykulików z trzeciorzędnych gazetek na temat spadków produkcji, zamykania firm i zwolnień z pracy. To wszystko miało miejsce wszędzie, bo w komunistycznych firmach nie tylko zużywało się 2-3 razy więcej zasobów energetycznych, stali, cementu itd. na jednostkę wytworzonego produktu, ale też zatrudniano ponad dwa razy więcej ludzi. Tyle, że to trzeba wiedzieć, a prof. Kieżun – jak widać – wie niewiele i o normalnej gospodarce kapitalistycznej, i o gospodarce komunistycznej. Nie podoba mu się też, jak Poznańskiemu, „patologiczna” prywatyzacja. Tyle, że podobnie jak w kwestiach stabilizacji i liberalizacji, tak i w kwestiach prywatyzacji, Kieżun przedstawia argumenty na poziomie ideologicznym, czy pomówieniowym, a nie analitycznym i porównawczym.
A skoro jesteśmy już przy porównaniach, to osobiście zastanawiam się dlaczego
prof. Kieżunowi nie podobał się PRL i komunizm, z którym – jak twierdzi – całe życie walczył. Kiedy czyta się jego książkę i widzi takie zwroty, jak „Leszek Balcerowicz należał do grupy kapitalistycznie <zindoktrynowanych> w ramach programu USIA”, czy głupoty o „neokolonizacji” polskiej gospodarki lub o Polsce jako „swoistym Eldorado dla globalnego kapitału” widać wyraźnie, że talenty (przynajmniej propagandowe) prof. Kieżuna bynajmniej by się w PRL nie zmarnowały…