Wariatkowo uporczywie domaga się postawienia przed Trybunałem Stanu osób odpowiedzialnych za smoleńską katastrofę. Doszedłem do wniosku, że – być może – warto pójść tym tropem, żeby wreszcie zamknąć ten „rachunek krzywd” i zająć tym, co naprawdę ważne. I sporządziłem taką listę.
Otwiera ją Lech Kaczyński, który dał przykład ewidentnej prywaty, domagając się tej wyprawy. Państwowe obchody katyńskie odbyły się wcześniej, ale dla swoich potrzeb wyborczych ówczesnemu Prezydentowi potrzebne było pokazanie się w Katyniu. Ale od tej prywaty lista przewin Lecha Kaczyńskiego dopiero się zaczyna. Bez jakiegokolwiek poczucia odpowiedzialności za państwo, pozapraszał on dowódców wszystkich rodzajów broni, nie zastanawiając się, co to oznaczałoby w razie wypadku (jaki właśnie się zdarzył).
Dlaczego? Z dwóch powodów. Po pierwsze, pokazać chciał się w Katyniu w otoczeniu generalicji, bo do dobrze, patriotycznie wygląda przed wyborami. I po drugie, bo chciał zrobić na złość Ministrowi Obrony, nie informując cywilnego szefa resortu, kogo z dowódców zaprosił na tę wyprawę.
Moja ocena jest taka, że ten drugi powód mógł być nawet ważniejszy. Obserwując obu braci Kaczyńskich u władzy, doszedłem do wniosku, że największą przyjemność każdemu z tych osobników sprawiało nie rządzenie, lecz powiedzenie o kimś – o jakiejś osobie czy grupie osób – czegoś nieprzyjemnego, obrażającego, czy rzucenie jakiegoś pomówienia. W ten sposób odreagowywali swoje kompleksy wobec lepszych od siebie. Samo rządzenie, poza wygłaszaniem tromtadrackich przemówień, interesowało ich niewiele; zresztą nadawali się do tego jak kucyk do karety…
Ale wracajmy do moich kandydatów przed TS. Lista przewin Lecha Kaczyńskiego jest dłuższa, ale nie ma miejsca, by wszystkie je tu wymienić. Na pewno na tej liście znaleźć też powinien się poseł Gosiewski, domagający się (na życzenie Lecha Kaczyńskiego) ukarania dowódcy lotu do Gruzji. Ten bowiem – w imię odpowiedzialności za los pasażerów – nie zgodził się lądować w bliskiej odległości od linii frontu. To, że nieszczęsny kapitan Protasiuk miał takie problemy ze stanowczym: NIE! w sprawie lądowania w Smoleńsku zawdzięczamy nie tylko Lechowi Kaczyńskiemu, ale i p. Gosiewskiemu.
Na tej liście kandydatów przed TS jest też b. minister obrony Szczygło. Poszukując przyczyn katastrofy odkryto, że piloci pułku lotniczego mieli za mało ćwiczeń na symulatorach lotu. No i okazało się, że to za rządów min. Szczygły w MON skreślono ćwiczenia na symulatorów dla pilotów. Najprawdopodobniej ze względów „patriotycznych”: ćwiczenia na rosyjskich Tupolewach odbywały się (co oczywiste) w kraju producenta tych samolotów…
Wreszcie, na tej liście nie powinno zabraknąć generała Błasika. Dowódca wojsk lotniczych zwolniony miał zostać z tego stanowiska po wypadku samolotu Casa, ale wybronił go Lech Kaczyński. Nie przypadkiem więc – jak wydało się niedawno – „objechał” kap. Protasiuka, który nie chciał lecieć nie mając właściwej prognozy na temat warunków meteo do lądowania na lotnisku w Smoleńsku. I dlatego, wbrew procedurom, to on (a nie dowódca załogi) zameldował swojemu patronowi, że samolot gotowy jest do odlotu. I to on szwendał się ciągle po kabinie pilotów, wywierając samą obecnością presję na to, by kap. Protasiuk zdecydował się lądować tam właśnie, a nie na którymś z lotnisk zapasowych.
Kończy się miejsce przeznaczone na felieton i kończyć trzeba też felieton. Problem jest – jak zauważyli z pewnością Czytelnicy – tylko jeden. Wszyscy moi kandydaci do postawienia ich przed TS zginęli w katastrofie, do której zaistnienia przyłożyli rękę. Powinna jednak istnieć taka zasada, że jeśli pośmiertnie można oznaczyć kogoś medalem, tak i pośmiertnie można kogoś ukarać naganą. Byłoby to bardzo pedagogiczne…