Warto zastanowić się, choćby trochę, nad logiką rozumowania polityków, analityków i dziennikarzy w naszym kraju odnośnie do polityki monetarnej. Bowiem trudno w wypowiedziach wielu z nich doszukać się kontaktu z rzeczywistością gospodarczą, a znacznie więcej z tym, co Anglicy nazywają wishful thinking, a Melchior Wańkowicz przetłumaczył jako „chciejstwo”.
Najłatwiej wytłumaczyć zachowania polityków. Doskonale wyuczeni w sztuce przerzucania odpowiedzialności, widząc bardzo niski wzrost gospodarczy, lecą pawłowowskim odruchem i zrzucają winę na politykę monetarną. No bo RPP nie obniża dostatecznie szybko czy w dostatecznej skali stóp procentowych.
Właściwie powinni pójść dalej w swojej blame game – czyli zrzucaniu winy na kogoś innego – i wskazać przykłady skutecznej polityki monetarnej. Powinni, więc, stwierdzić autorytatywnie, że mamy znakomite przykłady efektów niskich, ba, zerowych wręcz, stóp procentowych. Oto gospodarki strefy euro i Wielkiej Brytanii, z ich półprocentowymi stopami referencyjnymi banków centralnych, idą jak burza, wzrost gospodarczy rośnie z roku na rok, a bezrobocie dramatycznie spada. A w USA, dzięki niemal zerowej stopie referencyjnej FED-u, wychodzenie z recesji jest najszybsze od 80. lat.
Jakieś wątpliwości? Że tak naprawdę, to jest przecież odwrotnie? Że w strefie euro i Wielkiej Brytanii wzrost gospodarczy jest zerowy, a Stany wychodzą z recesji najwolniej od 80. lat? Oczywiście!! Tyle, że entuzjaści dolewania oliwy do ognia, czyli darmowego pieniądza i wielkich deficytów budżetowych – wszędzie, nie tylko w Polsce – nie przyjmują tych realiów do wiadomości. I jeśli zmusi się ich do spojrzenia na rzeczywistość, to z hucpiarskim wdziękiem (można by tu wymienić nawet paru Noblistów) twierdzą, że deficyty i dług publiczny powinny być jeszcze większe, bo nie mają znaczenia, a polityka monetarna powinna nie tylko oferować prawie darmowy pieniądz, ale wręcz zrzucać pieniądze z helikoptera…
Wróćmy na chwilę na nasze krajowe podwórko. Mam wrażenie, że analitycy i dziennikarze – najłagodniej to określając – obok niechęci do spojrzenia na świat realny (patrz poprzedni akapit) posługują się przede wszystkim porównaniami. Skoro w strefie euro, Wielkiej Brytanii, USA, i wielu jeszcze krajach zachodnich mamy niemal zerowe stopy procentowe, to „należy oczekiwać dalszego cięcia stopy referencyjnej NBP”.
A gdzie jakieś uzasadnienie ekonomiczne? Tam, gdzie pieniądz jest prawie darmo, wzrostu gospodarczego nie ma, albo jest bardzo niski. A jeśli zejść ze szczebla makropolityki na mikropolitykę o uzasadnienie bardzo niskich stóp wcale nie jest łatwiej. W Wielkiej Brytanii program Funding for Lending oferuje bankom komercyjnym dodatkową „kroplówkę” jeśli będą więcej pożyczać „misiom” (małym i średnim firmom). Ale ich właściciele nie widzą potrzeby inwestowania, mimo iż stopa procentowa kredytów nie może być wyższa niż 1,25%, gdyż popyt stoi w miejscu lub rośnie bardzo powoli (z drugiej zaś strony słyszą różnych „oburzonych” domagających się, by jeszcze bardziej opodatkować bogatych…).
Skoro zahaczyliśmy o ojczyznę Keynesa, to z tymże Keynesem na sztandarach, różni politycy, analitycy i dziennikarze domagają się porzucenia dyscypliny fiskalnej i stymulacji gospodarki, co oznaczałoby dalszy szybki wzrost długu publicznego. Tyle, że Keynes nic nie mówił o stymulowaniu gospodarki w k a ż d y c h warunkach. Ograniczał się do recesji. Tymczasem w świecie zachodnim od paru dziesięcioleci deficyty budżetowe rejestrowane są z roku na rok. Np. we Francji ostatnią nadwyżkę budżetową zarejestrowano bodajże 40 lat temu…
Praktycznie rzecz biorąc, akolici darmowego pieniądza i permanentnej stymulacji fiskalnej spychają gospodarki zachodnie na śliskie zbocze, na którym trudno się zatrzymać, jeśli zacznie się ześlizgiwać się w dół. A wiele krajów j u ż się ześlizguje. Ponieważ przyczyny problemów są zupełnie inne, więc stagnacja wydaje się być tym minimum negatywnych następstw przejścia od polityki ekonomicznej do „polityki kroplówkowej”. Kroplówkę bowiem rzadko stosuje się zdrowym organizmom!