Kolejny początek roku i kolejny sukces Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Od lat moda na działania społecznikowskie utrwala się wśród młodych, dzięki inicjatywie Jerzego Owsiaka, a społeczne reakcje w postaci datków są pozytywne – nawet w trudnych ekonomicznie latach. Niestety, powtarzającym się komponentem reakcji społecznych na ten dobry społecznikowski obyczaj, jest rytualne wylewanie pomyj na Owsiaka, czy na całą tę, dobrze przecież odbieraną, inicjatywę.
Używam przymiotnika: „rytualny”, gdyż rejestruje się je co roku w tych samych, łatwych do zidentyfikowania środowiskach. Są to środowiska katolickie i tzw. prawicowi publicyści, czyli z reguły obsesjonaci z „sekty smoleńskiej”, fani odczuwający silne zapotrzebowanie na martyrologiczne poświęcenie się dla – dość szczególnie rozumianej – ojczyzny (zginąć dla ojczyzny – tak, pracować dla niej solidnie – nie!). Ani jedni, ani drudzy nie zapomnieli owsiakowego, niezbyt zręcznego, hasła: „Róbta, co chceta”.
I używają sobie na Owsiaku na całego. A to jacyś księżulkowie przestrzegają przed szatanem, czyhającym z za pleców niechętnego kościołowi ideologa. Tak jak gdyby istniał jakikolwiek obowiązek uzyskiwania kościelnego imprimatur dla społecznikowskich inicjatyw! A to nie podoba im się, że Orkiestra mobilizuje się w czasie świąt kościelnych. A to, a to, a to…
Prawicowi ideolodzy też uderzają w dzwon na trwogę, że Owsiak prowadzi wojnę religijną, wymieniając go jednym tchem z innymi nielubianymi przez te obsesyjne środowiska osobami. Wśród tych ostatnich obsesjonatów nowym elementem wydaje się dołączanie Owsiaka do niecierpianego „establishmentu” i oskarżanie rządu o wspieranie tego ruchu przez – a jakże! – służby mundurowe i nie tylko…
Mnie osobiście, klasycznego liberała i wolnorynkowca, to wszystko mało zaskakuje. Spotykam się z tym i w realnym świecie, i w nauce, wcale często. Te same środowiska (w Polsce, bo już nie w Ameryce na przykład!) z taką samą zajadłością krytykują kapitalistyczny wolny rynek. Bo w tym szaleństwie jest metoda, a raczej łatwo zauważalna przyczyna. Jest nią pilnie skrywana pod maska zawiści – a czasem i nienawiści – świadomość ponoszonych jedna z a drugą porażek. W przypadku Jerzego Owsiaka i jego inicjatywy jest to konieczność uznania, że w działalności filantropijnej, która (używając terminologii ekonomicznej) historycznie stanowiła „przewagę konkurencyjną” kościołów chrześcijańskich, nasz dominujący kościół katolicki nie jest w stanie zrealizować przedsięwzięcia w podobnej skali, które przyciągnęłoby tylu chętnych do poświęcenia swego czasu młodych ludzi.
Stąd ta zapiekła niechęć do człowieka sukcesu. Podobnie jest też z kapitalistycznym wolnym rynkiem. Socjalistyczne lewactwo i rozmaite, w tym kościelne, „prawactwo” głosi od stuleci potrzebę altruizmu, tego by jeden nosił ciężary drugiego, poświęcał się dla swojej wspólnoty, a wówczas wszystkim będzie żyło się lepiej. A tymczasem wolny rynek, czy jak to definiował Adam Smith, „system naturalnej wolności”, który opiera się na fundamencie oświeconego interesu własnego, czyni dla ludzi więcej niż wszystkie ideologie – świeckie i religijne – razem wzięte.
W okresie minionych dwustu lat wyprowadził ze skrajnej biedy, w której ludzie w swej masie żyli od początku historii, 60% mieszkańców naszego globu. Bowiem ok. roku 1800 n.e., na starcie ekspansji kapitalistycznego rynku na różne obszary świata, ponad 80% ludności świata żyło za mniej niż jednego dolara dziennie, podczas gdy w roku 2000 tych najbiedniejszych było już tylko około 20%.
No i jak tu sfrustrowani wiecznymi niepowodzeniami ideolodzy maja lubić rynkowy kapitalizm? Albo, w obszarze działań altruistycznych, Jerzego Owsiaka. Przy okazji: liberalny kapitalizm nie wyklucza altruizmu. Druga, a chronologicznie pierwsza, sławna książka Adama Smitha miała tytuł: „Teoria sentymentów moralnych”. Tyle, że altruizm nie przynosi pozytywnych efektów w tworzeniu bogactwa. Warto pamiętać, że wszystkie próby wprowadzenia systemu ekonomicznego opartego na altruizmie, dobrowolnie czy pod przymusem, zakończyły się niepowodzeniem.