O „białych” Rosjanach (czyli tych, co rządzili przed „czerwonymi”) mawiało się w okresie międzywojnia, że niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli. Przeglądając interesujące mnie części styczniowego przemówienia Prezydenta USA, mam dokładnie takie samo wrażenie.
Jego Demokraci ponieśli ciężka klęskę w wyborach parlamentarnych i powody tego są raczej oczywiste. Większość Amerykanów nie zaakceptowała ani szaleńczej szarży fiskalnej (12% PKB deficytu budżetowego w jednym 2009r.) w celu zmniejszenia skali recesji. Oceny ekspansji – w tym samym, recesyjnym czasie! – programów socjalnych (zwłaszcza zdrowotnych) również nie spotkały się z aprobat ą większości.
Tymczasem nic nie wskazuje, by Prezydent i jego ludzie chcieli choćby ograniczyć jakieś wydatki, nie mówiąc już o wycofaniu się z czegokolwiek. Deficyt budżetowy sięgnie w 2001r. 1450 miliardów dolarów. O żadnych cięciach wydatków nie słychać; co najwyżej słyszy się ogólniki o potrzebie … stabilizacji wydatków. Przy takim deficycie stabilizacja oznaczałaby lawinowe narastanie długu publicznego, którego być może nie dałoby się juz załatać sprzedażą obligacji skarbowych. Już w tej chwili niektóre stany i miasta amerykańskie mają wielkie problemy w znalezieniu kupców na swoje obligacje. Ile lat deficytów potrzebują Stany Zjednoczone, by zobaczyć „czerwoną kartkę” od rynków finansowych?
W przemówieniu czyta się wiele o wygraniu wyścigu o przyszłość. Tyle, że z haseł i działań (jak np. wybór na swego doradcę prezesa General Electric), wynika, że prezydent niczego nie zapomniał. Dalej środkami do wygrania przyszłości mają być edukacja, „zielona” energia oraz budowa dróg i mostów. Otóż, po pierwsze, nie ma takiej ilości pieniędzy, których państwowa edukacja w USA, determinowana przez pasożytnicze związki zawodowe, nie byłaby w stanie zmarnować bez osiągnięcia jakichkolwiek efektów. Po drugie, „zielona” energia od ponad 20. lat jedzie na subsydiach (a jej jedyny zauważalny efekt, to duży wkład do globalnego wzrostu cen żywności!). I wreszcie, infrastruktura budowana „szarżą kawaleryjską’, to będą – jak określają to Włosi, patrząc na Mezzogiorno, „katedry na pustyni”.
Wreszcie, mentalność Prezydenta i jego ekipy wskazuje na beznadziejną (z punktu widzenia pozytywnych efektów) fascynację centralną rolą państwa. Żenujące intelektualnie słowa o wyzwaniu typu „Projektu Apollo” (amerykańskiej odpowiedzi na wyzwanie sowieckiego „Sputnika”) wskazują, iż Barack Obama naprawdę myśli, że gospodarka rozwija się w wyniku działań centrum. Ameryka wygrała z Sowietami zimną wojnę dlatego, że z d e c e n t r a l i z o w a n y rynkowy kapitalizm wygrał ze scentralizowanym sowieckim socjalizmem. A Dolina Krzemowa wygrała z finansowanymi przez państwo sowieckie badaniami.
Nawet ów prezes wielkiego amerykańskiego koncernu jako łącznik z biznesem jest zapowiedzią, iż Ameryka nie ruszy z kopyta przedsiębiorczością i innowacyjnością swoich – jak to się kiedyś nazywało – „kapitanów produkcji”. Tych bowiem czekają wysokie podatki i coraz uciążliwsze regulacje. Natomiast swoje szanse węszą „kapitanowie subsydiów” z finansowanych przez prawdziwych przedsiębiorców subsydiowanych projektów. General Electric jest bowiem silnie zaangażowany w rozmaite silnie subsydiowane „zielone” projekty. Niestety, doświadczenie uczy, że to, co określa się jako „zielone” w proekologicznej propagandzie z reguły okazuje się „czerwone”, czyli przynoszące straty w bilansie strat i zysków. Ameryka wydaje się zmieniać – jak w owym kabaretowym żarcie – z kraju autostrad w kraj samych strat…