Zawsze mówię, że podróże kształcą. Obserwowałem niedawno w Waszyngtonie dyskusję nt. rynku mieszkaniowego. W dyskusji wziął udział m.in. amerykański minister d/s mieszkalnictwa, a także przedstawiciel jednego z niemieckich banków udzielających kredyty hipoteczne.
Amerykanin opowiadał, jak oni pomogli tym, którzy wzięli kredyty, a teraz nie mogą ich spłacić. Mój komentarz: efekt tej pomocy jest taki, że rynek mieszkaniowy pozostaje ciągle w stanie nierównowagi, bo wspomagani rzadko mają kłopoty ze spłatą tylko dlatego, że stracili przyzwoicie płatną pracę, a znacznie częściej, bo nigdy nie powinni brać takich kredytów. W rezultacie wspierani przez opiekuńcze państwo płacą przez parę miesięcy, a potem znów klapa. Rynek dalej kurczy się, ceny spadają, bo wiadomo, że będzie więcej domów na sprzedaż.
Ale to jest dzisiaj na Zachodzie, można by powiedzieć, zidiocenie standardowe, więc niewarte w gruncie rzeczy felietonu. Ale rzeczony minister Donovan opowiadał też, jakie to programy rozwinęli oni dla upośledzonych mniejszości: Afro-Amerykanów (politycznie poprawna wersja, wcześniejsza wersja, to czarni, a jeszcze wcześniejsza, to murzyni), Latynosów, itd., itp. i kukuryku. Można powiedzieć, że jedna wielka piaskownica dla dzieci – i do tego wyłożona pianką gumową od środka i z zaokrąglonymi kantami, żeby nikt się tam nie uderzył zbyt mocno.
A potem zabrał głos ów Niemiec. I powiedział: my staramy się uczyć ludzi odpowiedzialności. Spółdzielnie oszczędnościowo-mieszkaniowe zawierają umowy z ludźmi, czasem z młodymi już pracującymi, a czasem nawet z ich rodzicami, którzy płacą uzgodnioną miesięczną składkę za swoje (nie zarabiające jeszcze) dzieci. Umowa jest na 8-10-12 lat. I ludzie oszczędzają – mówił. – Gdy już zbiorą te 20 czy więcej tysięcy euro przez te lata, to spółdzielnia pożyczy jemu, czy jej, taką samą sumę, jaką ów oszczędzający(a) zebrali przez te lata. I to zwykle wystarcza na 40% ceny mieszkania lub domu. Wtedy, gdy zbiorą łącznie owe 40% z własnych oszczędności i kredytu od spółdzielni, mogą z kolei ubiegać się o kredyt na pozostałe 60% (większej części wartości domu czy mieszkania nie finansuje się kredytem hipotecznym, co warto zapamiętać!).
Z tego, co widzę, jak działa administracja Obamy, wątpię, by minister tej akurat administracji wyciągnął sensowne wnioski z tego, co usłyszał od owego bankowca z Bawarii. A powinien. Minister Donovan rozliryczniał się nad kłopotami tych disadvantaged, którzy mają mniejszy zgromadzony majątek i dlatego tworzy się dla nich specjalne programy. Ale może warto, by zastanowił się, czy oni będą mieć dostateczne b o d ź c e. Czy będą w tych warunkach c h c i e l i więcej pracować, nie wydawać wszystkiego, tylko część oszczędzać i inwestować, aby dojść do tego większego majątku.
Nie tak dawno pisałem o państwie opiekuńczym i jego psychologicznych skutkach w postaci wyuczonej bezradności beneficjentów – i jej konsekwencjach: pasywności, poczuciu mniejszej wartości i innych psychicznych zaburzeniach. Obserwujemy je właśnie na ulicach Barcelony, Madrytu, Aten, Rzymu, czy Londynu.
A teraz pytanie za jeden (najwyżej!) punkt i bez nagrody za zgadnięcie, bo odpowiedź jest oczywista. Gdzie są większe szanse ukształtowania się ludzi odpowiedzialnych za swój los: w Niemczech czy w dzisiejszej Ameryce?…