Głupota przychodzi (ale też i na szczęście odchodzi) falami. Nie tak dawno pisałem o kolejnej wzbierającej fali głupoty w sprawach postkomunistycznej transformacji, której sukces różni głupcy i śledziennicy usiłują zamienić w klęskę. Tę naszą lokalną, polską, falę da się zresztą współcześnie wpisać w szersze, ogólnozachodnie „falowanie” kolektywistycznej głupoty, szczególnie silne od początku wielkiego kryzysu finansowego w 2008r.
Podstawy intelektualne (jeśli nie jest to przesadny komplement, biorąc pod uwagę jakość argumentów!) są zresztą podobne. I tu, u nas, w sprawach transformacji, i w świecie zachodnim biorą kolejny raz górę kolektywistyczne instynkty. U nas, że można to było jakimś intensywniejszym majstrowaniem przeprowadzić transformację lepiej. Ciekawe tylko, że nie mają ich autorzy ż a d n e g o przykładu z realnego świata, który dowodziłby, iż komuś to udało się zrobić lepiej.
Zaś na całym Zachodzie przez lata usiłuje się zrzucić winę za kryzys na chciwych bankierów. Jakoś nikt tylko nie zastanawia się nad tym – o czym piszę w swojej najnowszej książce (Economic Futures of the West, 2013) – że w XVIIIw. Monteskiusz pisał, iż oświecony interes własny, a wedle innych „chciwość”, jest podstawą funkcjonowania w życiu społecznym w takim samym stopniu, jak prawo grawitacji w życiu fizycznym.
A jeżeli tak, to kryzys musi mieć inne źródło czy źródła niż to, co motywuje ludzi od stuleci. Zresztą wiadomo, co; świat zachodni spowalnia coraz bardziej i stoi u progu stagnacji – pewnej w następnej dekadzie, o ile nie wcześniej. A jest to następstwo kolektywistycznych deformacji w krajach Zachodu, z przytłaczającym szanse rozwojowe ciężarem „socjalu” na pierwszym miejscu.
Ale mimo to i tu i tam krytykuje się na potęgę rozwiązania liberalne, które widzą na pierwszym planie jednostkę: jej prawa i obowiązki, a także bodźce do działania, proponując wzmocnienie kolektywistycznych rozwiązań, które są właśnie źródłem problemów. Wielki filozof, Karl Popper, wyjaśniał skąd biorą się preferencje dla różnych kolektywizmów. I to pomimo kolejnych klęsk rozwiązań kolektywistycznych w realnym życiu (włączając w to klęskę komunistycznych i faszystowskich eksperymentów XXw.).
Nie idzie tutaj w pierwszej kolejności o atrakcyjność intelektualną kolektywizmów, włącznie z religijnymi. Nawet jeśli tak atrakcyjnie brzmią np. hasła, by jeden nosił ciężary drugiego. Zdaniem Poppera, ludzkie preferencje dla kolektywistycznych rozwiązań biorą się nie z wiedzy, ani z atrakcyjności intelektualnej (czyli z „opakowania”), ale z „ciśnienia (pre)historii”. Po prostu, przez setki tysięcy lat, a więc przez ogromną większość historii naszego gatunku, homo (ledwo)sapiens żył w gromadach, bowiem przetrwanie w erze łowiecko-zbierackiej było możliwe tylko w grupie.
Oto w skrócie problem naszego gatunku i jego instynktownej skłonności do wyboru rozwiązań nieefektywnych, ale zakodowanych w podświadomości jako wybór oczywisty. Tyle, że na poziomie życia wyższym niż biologiczne przetrwanie, rozwiązania kolektywistyczne, grupowe, ponosiły historycznie klęskę za klęską. Po kolejnej klęsce robi się ciszej nad kolektywistyczną trumną. Ale wystarczy trochę kłopotów liberalnego indywidualizmu (najczęściej spowodowanego szkodliwymi domieszkami kolektywizmu), aby pojawiła się kolejna fala…