Pisząc ten felieton, nie wiem, co Premier powie w swoim inauguracyjnym parlamentarnym expose. Ale wiem, z jakich przesłanek wyjść powinien, jeśli chce być w zgodzie z polskimi realiami i zdrowym rozsądkiem. I wiem jakie – nieliczne, ale ważne – powinien powziąć decyzje w sprawach gospodarki już na starcie (w przysłowiowych stu dniach).
Otóż, ostatnie dni pogłębiły jeszcze moje i tak mocne przekonanie, że to, co nam naprawdę udało się w postkomunistycznych przemianach, to prywatna gospodarka, która wydźwignęła nasz poziom życia w sposób niewyobrażalny wręcz na starcie przemian w 1989r. Gospodarka zdała ten egzamin na czwórkę z plusem, co najmniej. Państwo natomiast pozostało gamoniowate i czepliwe, choć oczywiście znacznie mniej niż w komunizmie. Porównawczą ocenę dałbym więc najwyżej dostateczną.
„Miękkie lądowanie” Boeinga, prowadzonego przez kpt. Wronę, pokazało raz jeszcze w jaskrawy sposób sprawnościowe różnice między państwem a przedsiębiorstwem. Nawet tak kiepskim skądinąd, jak PLL Lot. Kompetencje, przestrzeganie procedur, przygotowanie do sytuacji nietypowej – wszystko w „Locie” i firmie zarządzającej warszawskim lotniskiem funkcjonowało jak należy.
Odwrotnie niż w przypadku smoleńskiej katastrofy. Prezydent opóźnił odlot samolotu, który zresztą biorąc pod uwagę pogarszająca się pogodę nie powinien w ogóle lecieć do Smoleńska. Dowódca wojsk lotniczych stał nad głową pilotów, wywierając niewątpliwą presję psychiczną na swoich podwładnych (wbrew wszelkim procedurom). Samowola i wykroczenia przeciw procedurom, za które oni sami – i niestety wszyscy inni uczestnicy lotu – zapłacili najwyższą cenę.
Jeśli Premier chce – a powinien! – usprawniać funkcjonowanie państwa, będzie mieć pełne ręce roboty. Ale chciałbym przy okazji zwrócić uwagę Premiera na to, co powinien raczej o g r a n i c z a ć. To znaczy ograniczać powinien zapędy majsterkowania przy gospodarce, widoczne w otoczeniu Premiera (wystarczy posłuchać dwóch byłych premierów Bieleckiego i Pawlaka). Naprawiać trzeba to, co dysfunkcjonalne, a nie to, co funkcjonuje nieporównanie lepiej.
Nie potrzeba nam, więc, nowych państwowych czempionów (czyli etatystycznych pomysłów z lat 50. XXw.), nacjonalizacji banków, nadmiaru regulacji – tego wszystkiego, do czego aż palą się rozmaici majsterkowicze. Dobrze byłoby też – choć to mniejszego rzędu problem – „odstawić od piersi” rozszalałą nieco hordę antyrynkowych teologów, nawołujących do nienawiści wobec prywatnych firm i rynku, którzy z niewiadomych powodów stali się „intelektualną” wizytówką Platformy.
Natomiast, aby nie spowodować poważnych kolizji z trudną rzeczywistością wokół nas i w najbliższych dekadach, rząd powinien zrobić dwa ważne kroki wspierające gospodarkę. Jeden z nich jest bardzo ważny w krótkim, a drugi w długim okresie. W krótkim okresie trzeba ostro i to już w przyszłym roku budżetowym ściąć wydatki publiczne, aby nie wessała nas zachodnioeuropejska zawierucha. Koszty na krótką metę będą najmniejsze, jeśli – jako najważniejsze posunięcia – zetnie się o połowę wydatki na tzw. wsparcie własne nieszczęsnej unijnej darmochy. Ambicje o „wielkim skoku” w infrastrukturze przykroić trzeba do groźnej także i dla nas rzeczywistości. Drugi komponent zmian fiskalnych, to przywrócenie 2-3 pkt. proc. składki pracobiorców (ściętej o 5 pkt. proc. przez rząd Jarosława Kaczyńskiego).
Także już na starcie, choć z efektami narastającymi przez następne 4-14 lat, należy podnieść wiek emerytalny mężczyzn i kobiet do 67 lat (podnosząc go o co rok o pół roku). Mąż stanu tym różni się od polityka, że myśli o następnych generacjach, a nie tylko o następnych wyborach. A bez tej szybkiej zmiany wylądujemy tam, gdzie już zaczęły lądować kolejne, przygniecione górą „socjalu” państwa zachodnie…