Przygotowywany od dłuższego czasu projekt ustawy o szkolnictwie wyższym nie tylko nie dokona rewolucji, lecz nie zmieni na lepsze niczego, a w odniesieniu do uczelni prywatnych bardziej zaszkodzi niż pomoże. Szefowa resortu, po kilku zderzeniach swoich koncepcji z różnymi lobbies, a zwłaszcza lobby na rzecz świętego spokoju z państwowych uniwersytetów, oraz wygodnictwem swoich politycznych zwierzchników, zdecydowała się na działania w sferze formy raczej niż treści. Stagnacji na uczelniach państwowych towarzyszyć przy tym będzie pogorszenie warunków funkcjonowania uczelni prywatnych, naruszające w różnych kwestiach konstytucyjną zasadę równego traktowania i głęboko ingerujące w uprawnienia firm prywatnych.
Habilitacje więc pozostaną, autonomia wydziałów, utrudniająca w tychże państwowych uczelniach zmiany w strukturze nauczania, może nawet umocnić się w wyniku forsowania koncepcji KNOB-ów, czyli krajowych naukowych ośrodków wiodących. Ponieważ ośrodki badawcze będą na poziomie wydziałów, więc wydziały umocnią jeszcze swoją pozycję „księstw udzielnych” względem rektorów i senatu uczelni. W wielu innych kwestiach projekt ustawy obniża i tak już nie najwyżej zawieszoną poprzeczkę. Tworzenie barier dla uczelni prywatnych zredukuje jeszcze konkurencję – i tak niezbyt silną dla faworyzowanych finansowo i regulacyjnie państwowych uniwersytetów
Projekt nie dostrzega w ogóle trendu cywilizacyjnego w świecie zachodnim. Trend zmienia studia wyższe z dobra inwestycyjnego (dobrze płatna praca w przyszłości w zamian za ciężką pracę na studiach) w dobro konsumpcyjne (studia mają być ciekawym – i niezbyt wymagającym większego wysiłku – zajęciem dla studentów, bez dania im narzędzi tworzących szansę na dobrze płatną pracę po studiach). Pewne próby korekty poprzez finansowanie zamówionych przez władze kierunków studiów (głównie technicznych) rozpoczęte zostały bowiem już wcześniej, także na poziomie miast, i projekt ustawy nic nie dodaje do tej skromnej zresztą korekty trendu.
Nic też nie próbuje się robić z polskim, czy raczej postkomunistycznym, problemem dwoistości celów studentów. Jedni bowiem szukają wiedzy, inni zaś jedynie papierka. Nie do wszystkich dotarła bowiem lekcja, że firmy szukają ludzi reprezentujących konkretną wiedzę, nie zaś ładnie wyglądających dyplomów. Sprawa jest trudna, przyznaję, ale nie widać śladu, że problem jest postrzegany przez władze resortu.
Projekt szerokim łukiem obchodzi kwestię wprowadzenia zasady płatnych studiów wyższych i stworzenia systemu wsparcia dla finansowania tychże studiów przez studentów. Wszyscy wiedzą z rozlicznych badań, że tzw. bezpłatne studia są mechanizmem subsydiowania bogatszych przez biedniejszych podatników. Ale żadna partia, z PO na czele, nie chce narazić się bardziej wykształconym i zamożniejszym rodzicom lepszych studentów; ci ostatni dostaną się, więc, na bezpłatne studia, których finansowanie nie obciąży kieszeni ich rodziców.
W tych warunkach ministerialne hasło „5 X 5”, czyli za 5 lat 5 polskich uczelni w pierwszej setce światowych uczelni pozostanie tylko hasłem. Zresztą, nie tędy droga. Pewna uczelnia amerykańska, której absolwentem był przed wielu laty jeden z twórców koncernu Coca-Cola, otrzymała w początkach lat 70. XXw. ogromne pieniądze, dopiero dziś – po prawie 40 latach – dotarła w pobliże pierwszej setki amerykańskich uczelni. Pośpiech jest dobry przy łapaniu pcheł; w nauce bardziej szkodzi niż pomaga.