Obserwuję wyraźną ofensywę wiary w to, że bycie częścią systemu wspólnej waluty (euro) to najważniejszy miernik naszej pozycji w Unii Europejskiej. Niestety wierze nie towarzyszy rzetelna analiza rzeczywistości europejskiej w tej sprawie. Spróbujmy wprowadzić do tejże dyskusji elementy oceny rzeczywistości, których do tej pory albo brakowało, albo interpretowane były w wyraźnej kontrze do realiów polityczno-ekonomicznych.
Przede wszystkim przypomnijmy oczywistą prawdę, że systemy monetarne – inne niż oparte na walucie kruszcowej – oparte są na z a u f a n i u, że uczestnicy systemu zachowywać się będą zgodnie z regułami gry. Takie reguły są szczególnie ważne w przypadku europejskiego systemu monetarnego, czyli strefy euro, gdyż nie istnieje jednolita polityka fiskalna strefy euro.
Kryzys systemowy na początku bieżącej dekady wynikał właśnie z załamania się owego zaufania. Po pierwsze, reguły gry zostały „rozwodnione” z inicjatywy głównych graczy Unii Europejskiej – Niemiec i Francji – do których doszlusowali inni zwolennicy „miękkich reguł” fiskalnych (np. Włochy). Jeszcze inni, jak np. Grecja, uznali, że w tych warunkach hulaj dusza, piekła nie ma i zaczęli pożyczać na potęgę. Efekt znamy.
Przetoczyła się fala krytyki, Niemcy, Holandia i i inni zwolennicy większej dyscypliny doprowadzili do „utwardzenia” reguł fiskalnych, ale – starym zwyczajem – pozostawiali furtki do rozmiękczania, może węższe, ale do przeciśnięcia się przez nie w razie potrzeby. Efekty zaczynają być widoczne. Włochy zacięcie bronią się przez zwiększeniem dyscypliny fiskalnej, a równolegle czyni to jeden z „rozgrywających” w UE i strefie euro – Francja. Kolejny kryzys mamy więc jak w banku…
A teraz o „rozgrywających” i wpływie na polityczne decyzje w strefie euro; w Unii też, bo są to reguły uniwersalne. Jest poważnym błędem w ocenie politycznej traktowanie członkostwa w strefie euro jako wyznacznika siły oddziaływania na stosowanie reguł gry w jakiejkolwiek – a zwłaszcza głównie ekonomicznej – organizacji. Liczy się głównie s i ł a gospodarki danego kraju. Widzimy to i w Unii i w strefie euro. Hiszpania weszła do strefy euro od samego początku. Tymczasem błędy w polityce mieszkaniowej spowodowały kryzys finansowy i jego pogłębienie błędami w polityce makroekonomicznej za rządów socjalistów premiera Zapatero. Efekt? Hiszpania przestała być słyszalna w procesach decyzyjnych i jej głównym problemem jest ochrona własnych – nie zawsze najlepiej rozumianych – interesów ekonomicznych. Mało? Weźmy jednego z głównych rozgrywających – Francję. Kiedyś równorzędnego partnera, dziś w powszechnej opinii tylko numer dwa i to ze sporym dystansem do niemieckiego lidera.
Naszym najsilniejszym atutem jest właśnie s i ł a n a s z e j g o s p o d a r k i. Przez ostatnich parę lat przestaliśmy jednak zmieniać reguły gry na bardziej korzystne dla swobody działalności gospodarczej, a oportunistyczne pomysły poprzedniego premiera obciążają ją dodatkowo wzrostem wydatków na „socjal” i rosnącą niepewnością dla działalności sektora przedsiębiorstw. Tutaj trzeba dokonywać zmian czyniących naszą gospodarkę bardziej elastyczną i innowacyjną, a nie formułując kompletnie błędne hasła, że liczy sie członkostwo w strefie euro, aby być słyszanym i słuchanym.