Zaproszony kiedyś przez Janusza Palikota do dyskusji nad polską sceną polityczną, nie dotarłem do Katowic z powodu komplikacji transportowych, ale w niniejszym felietonie chciałbym napisać to, co na ten temat zamierzałem powiedzieć. Otóż patrząc na Drugą i Trzecią Rzeczpospolitą, polską scenę najlepiej przedstawić w postaci ptaka o mocno zniekształconej sylwetce.
Był to bowiem od początku odzyskanej niepodległości ptak o bardzo dużej rozpiętości skrzydeł i bardzo wątłym, chuderlawym wręcz kadłubku. Tak więc, w II RP mieliśmy po lewej stronie politycznego spektrum lewicowo-radykalną partię chłopską „Wyzwolenie” oraz Polską Partię Socjalistyczną, po prawej zaś endecję i konserwatywną partię chłopską PSL „Piast”. Zajmowały one 3/4 i więcej sceny politycznej.
To były owe wielkie skrzydła; kadłub – czy raczej kadłubek – tego ptaka w międzywojennym dwudziestoleciu był chudziutki. Chadecja Korfantego, jedyna centrowa partia z jakim-takim poparciem klasy średniej, jakieś tam przejściowe odpryski konserwatywne oraz już pod koniec II RP Stronnictwo Pracy. Reszta to były właściwie raczej kluby dyskusyjne niż partie.
Po odzyskaniu suwerenności w 1989r. sytuacja ukształtowała się podobnie. Tyle, że do wątłości kadłuba doszła jeszcze zmienność wielkości skrzydeł. Mieliśmy okresy gdy skrzydło lewe (mutacje postkomunistyczne, PSL, Samoobrona) było znacznie większe niż skrzydło prawe. I odwrotnie, w innych okresach liczne partie postsolidarnościowe, AWS i bardziej współcześnie PiS i LPR przeważały nad skrzydłem lewym.
W centrum było, jak przed wojną, niewiele. Kongres Liberalno-Demokratyczny był w całości w owym centrum, Unia Demokratyczna i potem Unia Wolności, obie z pnia „solidarnościowego” były w centrum „jedną nogą”, drugą mając zaczepioną w tradycjach lewicującej inteligencji. Były to bardziej partie uświadomionej obywatelsko części „budżetówki” niż partie reprezentująca klasę średnią: przedsiębiorców, fachowców zatrudnionych w (najczęściej prywatnych) firmach i innych ludzi wiążących swoją teraźniejszość i przyszłość z rozwojem gospodarczym. Właściwie taką partią od 2001r. stała się dopiero Platforma Obywatelska.
Dwudziestolecie międzywojenne było okresem stagnacji (choć bywało i lepiej, i gorzej), natomiast dwudziestolecie transformacji jest okresem dramatycznego wręcz postępu gospodarczego (mimo rozmaitych zwrotów i zahamowań). W tych warunkach rośnie – i to dość szybko – zamożność wyborców. Przybywa więc ludzi, dla których liberalny kapitalizm stanowi życiową szansę. Dlatego są przeciwni nagłym zwrotom w polityce. Stabilność, wzrost zamożności w wyniku dobrego zarządzania kapitalistycznym rynkiem, Polska otwarta na świat – są dla rosnącej liczby Polaków absolutnym priorytetem.
Tymczasem szybkiemu wzrostowi liczby osób należących do liberalnego centrum (nawet jeśli nie zawsze „samookreślają” się tak ideologicznie), a więc poprawie proporcji między kadłubem a skrzydłami polskiego ptaka politycznego, współczesne partie polityczne czynią coś wręcz przeciwnego. SLD odjechało na pozycje lewicowo-populistycznej demagogii, PO z partii liberalno-konserwatywnej przekształca się w partię konserwatywno-populistyczną, a PiS odjechał do stacji Wariatkowo.
I tu dochodzę do konkluzji. Jeśli Ruch Poparcia, animowany przez Janusza Palikota, chce zająć liczące się miejsce na scenie politycznej, to elektoratu powinien szukać tam, gdzie go jest dużo, gdzie jego liczba rośnie i gdzie zrobiło się miejsce w wyniku ewolucji dominujących obecnie partii. Happeningi lewicowe mogą dać 2-3% wyborców, tucząc jedno ze skrzydeł ptaszyska polskiej polityki. Miejsce na 10-15% elektoratu jest w rosnącym i pustoszejącym politycznie centrum.