Felieton nie dotyczy kiboli, którzy stanowią odrębny – dyskutowany bez większych kompetencji – temat. Po prostu zaskoczyło nawet mnie, że w Polsce buduje się w różnych miastach ponad 60 stadionów! Najwyraźniej władze i rządowe, i samorządowe dały się uwieść czarowi „manny z (unijnego) nieba” i zaczęły budować, co tylko się da, nie dostrzegając nie tylko rosnącego poziomu zadłużenia (z czego z dużym opóźnieniem zdawać sobie zaczął rząd), ale i rosnących w przyszłości wydatków bieżących, które rozpoczną się z dniem oddania obiektu inwestycyjnego do użytku.
Przewidywałem, że tak będzie, ostrzegając przed unijną manną w dłuższym artykule, bodaj w 2006r., zwracając m.in. uwagę na negatywne skutki przypływu środków zewnętrznych nie tylko w sferze gospodarki, ale i w sferze rozwoju społeczeństwa obywatelskiego. Będziemy wszyscy, jako obywatele kraju, a także mieszkańcy miast i wsi, płacić za ekonomiczną niefrasobliwość, jak również za zauroczenie strumieniem pieniędzy płynącym z Brukseli i za sny o inwestycyjnej potędze, w którym to śnie wszystko przychodzi za darmo…
Rząd obudził się wcześniej, choć też późno, gdy kłopoty fiskalne zaczęły doskwierać bardziej dotkliwie. A przecież już w ub. roku, po raz drugi, tzw. dopłaty własne do finansowanych za unijne pieniądze projektów samorządowych i innych sięgnęły ponad 15 mld. zł! Dopłaty te, obok składek do OFE i dziury w dochodach ZUS „wyborowanej” przez poprzedni rząd stanowią trzy główne komponenty obecnego wielkiego deficytu budżetowego.
Rząd domaga się ograniczenia wydatków inwestycyjnych samorządów z przyczyn związanych z przywracaniem równowagi makroekonomicznej w gospodarce narodowej. I z tej perspektywy ma rację. Co z tego, że inwestycje są potrzebne!? Cykl koniunkturalny dotyczy nie tylko sektora prywatnego, gdzie prywatne firmy zamrażają wydatki inwestycyjne lub pozbywają się aktywów rzeczowych w warunkach przegrzania koniunktury. I rząd, i samorządy zaangażowały się w rozmaite inwestycje ponad nasze możliwości i teraz trzeba myśleć o zmniejszaniu powstałej w ten sposób nierównowagi, skreślając, zmniejszając skalę, czy zamrażając niektóre inwestycje. Samorządy nie mogą w tym równoważeniu pozostać segmentem gospodarki, którego te problemy miałyby nie dotyczyć.
A przecież to nie będą jedyne koszty braku „zakazu stadionowego”, jak umownie nazwałem nadmierne rozszerzenie frontu inwestycyjnego w skali kraju i w wielu polskich miastach. Te wszystkie stadiony, które nie tylko nie zwrócą kosztów inwestycji, ale nie zarobią nawet na swoje bieżące utrzymanie, aquaparki, do których nie przyjdzie tyle rodzin, by za ich pieniądze utrzymać je w ruchu i wiele innych już zakończonych inwestycji obciąży bieżące wydatki samorządów. I uczyni to w okresie, w którym j u ż nadmierna skala inwestycji i tak drenować zacznie samorządową kasę. Przypuszczam, że podobnie będzie z naszymi drogami szybkiego ruchu i autostradami, które staną się z kolei źródłem drenażu budżetu centralnego.
Polak i tym razem okazał się mądry po szkodzie. A nim unijna manna zaczęła lać się szerokim strumieniem, można było wysłać misję do Banku Światowego, który obserwował podobne problemy już od paru dziesiątków lat w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. Albo choćby do Portugalii, gdzie są autostrady, po których z rzadka snują się nieliczne samochody, a niektóre stadiony, które nigdy nie zarobią na siebie, pójdą (albo już poszły!) pod rozbiórkę. Jak widać, nie tylko u nas przydał by się zakaz stadionowy…